Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa
244
BLOG

UK: pomiędzy sprawiedliwością a racjonalnością wyborów

Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa Polityka Obserwuj notkę 12

l

Jest już sobotni wieczór, 8 maja 2010, mija druga doba od zakończenia wyborów 55 Parlamentu Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, a mieszkanie przy Downing Street 10 nadal zajmuje jegomość, który z kretesem przegrał wybory i nie zamierza się szybko wynosić. Nie mogą się z tym pogodzić Brytyjczycy, przywykli do sytuacji, że przegrany premier pakuje manatki następnego dnia i ustępuje miejsca zwycięzcy, któremu z kolei królowa powierza misję utworzenia nowego rządu. Historia ich rozpuściła, oddzieliła wodą od cywilizacji europejskiej i nie rozumieją, że dla przeciętnego Europejczyka jest to rzecz najbardziej naturalna w świecie. W krajach europejskich, gdzie głosuje się zgodnie z „cywilizacyjnymi” trendami na listy partyjne, na nowego premiera czeka się tygodniami, a nawet miesiącami. Na przykład tam, gdzie bije serce demokracji europejskiej, w Belgii, po ostatnich wyborach parlamentarnych w czerwcu 2007, kryzys gabinetowy (czytaj: niemożliwość wyłonienia koalicji rządzącej) trwał do grudnia 2008!

 

Ale Angole to naród tępy który uczy się z trudem, a już od cudzoziemców – obelżywie nazywanymi „foreigners” – w żadnym wypadku. Nie rozumieją, jak to można być bez rządu nie tylko przez półtora roku, ale nawet przez kilka dni i bardzo ich ta nowa sytuacja frustruje. Nowa, ponieważ ostatni podobny przypadek wydarzył się 36 lat temu. Wtedy też mieli „hung Parlament” – „zawieszony”, bo Anglicy jakoś nie mają w użytku „koalicji wyborczych”, „rządzenia koalicyjnego” i innych temu podobnych figur, które są zwyczajowymi formami na Starym Kontynencie. Co to będzie, co to będzie? – łamią sobie głowy uczeni analitycy przed kamerami BBC i innych mediów.

 

Gordon Brown, któremu mieszkanie na Downing Street 10 bardzo przypadło do gustu, kombinuje, jakby tu obejść wyrok losu i usiłuje się dogadać z liberałami (demolibami). Kokietuje ich propozycją zmiany prawa wyborczego i wprowadzenia ordynacji proporcjonalnej, co stanowi podstawowy postulat polityczny demolibów. Liberałom wybory szczęścia nie przyniosły. Wbrew optymistycznym prognozom, zamiast zyskać stracili mandaty. Tym niemniej, ponieważ zwycięzcy konserwatyści nie zdobyli bezwzględnej większości, są dzisiaj języczkiem u wagi. Ale jakoś nie bardzo im wypada łączyć się z partią która poniosła wręcz historyczną porażkę, tracąc w wyborach ponad 90 mandatów! Buntują się przeciwko temu ich posłowie, którzy – co by nie mówić – zdobyli większość głosów w swoich okręgach wyborczych i woleliby jednak współrządzić z partią, której Brytyjczycy udzielili poparcia, a to tylko konserwatyści zdobyli więcej mandatów niż w poprzednich wyborach i to prawie o 100 więcej! Z drugiej jednak strony, program wyborczy konserwatystów leży jak najdalej od ideologii liberałów! Sytuacja obecna to nowość, partie brytyjskie nie wypracowały jeszcze postaw tak cynicznych, jakich jesteśmy świadkami w polityce polskiej, gdzie aby utrzymać się przy władzy można śmiało zaprzedać nie tylko program ale i duszę diabłu!

 

Zasiadający przed kamerami analitycy i komentatorzy usiłują znaleźć słowny opis kwadratowego koła: jak pogodzić koncepcję stabilnego rządu z koncepcją wyborów proporcjonalnych? Boli ich zły system wyborczy, który dwukrotnie w ciągu ubiegłego stulecia nie wyłonił większości parlamentarnej, ale czy lekarstwem może być ordynacja proporcjonalna, która prawie NIGDY nie wyłania potrzebnej większości? Ten sam dylemat miał w roku 1974 Edward Heath. Wtedy też ordynacja proporcjonalna stanowiła główny temat dywagacji. Skończyło się na mniejszościowym rządzie Harolda Wilsona i na nowych wyborach pół roku później. W roku 1929 mniejszościowy rząd MacDonalda wytrwał trochę dłużej, bo prawie dwa lata, zanim trzeba było przeprowadzić nowe wybory. Jeśli historia jest magistra vitae, to wielu przypuszcza, że i tym razem skończy się podobnie.

 

Dylemat, przed jakim stoi dzisiaj Wielka Brytania, to dylemat, czy racjonalny system wyborczy zastąpić systemem, który lewaccy ideolodzy określają mianem systemu sprawiedliwego (na zasadzie: proporcjonalny = sprawiedliwy). Racjonalizm Brytyjczyków polegał na tym, że zasada wyborcza była prosta: wiadomo, kto dostaje mandat  – ten, kto zdobywa największą ilość głosów. Konsekwencją tej racjonalności było najwyższe prawdopodobieństwo uzyskania stabilnego, jednopartyjnego rządu. Teraz proponuje im się system, w którym mandaty otrzymują ludzie mało znani, albo wręcz nieznani, ale za to taki, w którym nie można nigdy uzyskać stabilnego rządu! Rekompensatą za tę nieracjonalność ma być satysfakcja ze „sprawiedliwego podziału mandatów”. Ale kto tę satysfakcję ma odczuwać? Czy to wyborcy brytyjscy byliby tak bardzo szczęśliwi, gdyby demoliberałowie zamiast 9% mandatów uzyskali 24%? Na pewno pełni zachwytu i satysfakcji byliby liberałowie, ale czy te uczucia podzielaliby wyborcy w ich okręgach? Dlaczego, w takim razie, nie dali mandatów większej liczbie liberałów?

 

Brytyjski system wyborczy nie jest sprawiedliwy tylko racjonalny. Razem z wyborami parlamentarnymi odbywały się wybory do rad lokalnych, w tej samej formule JOW. W okręgu Great Yarmouth kandydat torysów otrzymał dokładnie taką samą ilość głosów jak kandydat laburzystów! Jak można rozstrzygnąć ten dylemat w sposób „sprawiedliwy”? Brytyjczycy postępują racjonalnie: odbyło się losowanie. Wygrywa ten, kto z tali kart wyciągnie starszą! Konserwatysta Bob Peck wyciągnął „3”, laburzysta Charlie Marsden wyciągnął „7” i jemu przypadł w udziale mandat! W Polsce, w której obowiązuje zawsze przeciwieństwo zasady racjonalności, w takiej sytuacji należałoby przeprowadzić drugą turę wyborów!

 

W pięciu okręgach zgłosili się tylko pojedynczy kandydaci. Ludzie irracjonalni, jak Polacy, w takiej sytuacji przeprowadzają głosowanie, a kandydat musi uzyskać minimum 50% poparcia. Jeśli takiego poparcia nie uzyska, wójta czy burmistrza wyznacza się komisarycznie. A jak postępują ludzie racjonalni? Przyznają mandaty tym, którzy się zgłosili BEZ GŁOSOWANIA. I w ten sposób mandaty uzyskało 3 kandydatów Partii Konserwatywnej, jeden laburzysta i jeden niezależny. Jak dodać głosy tych, którzy nie głosowali w tych okręgach, aby uzyskać prawidłowe proporcje? To jest, oczywiście, pytanie dla ideologów sprawiedliwości, a nie dla ludzi racjonalnych i praktycznych.

 

Patrzmy uważnie na rozwój wypadków na Wyspach Brytyjskich: czy zwycięży socjalistyczna ideologia czy konserwatywny brytyjski racjonalizm?

 

 

PS. Zapraszam do podpisania naszego Apelu do Kandydatów na Urząd Prezydenta RP http://apel.jow.pl

Strona Ruchu JOW Pomóż wprowadzić JOW

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka